Kilkanaście dni temu Mo Yan otrzymał Literacką Nagrodę Nobla. Popędziłam do biblioteki i udało mi się zdobyć ostatni egzemplarz jego książki "Obfite piersi, pełne biodra". Kiedy zaczęłam czytać opowieść o rodzinie Shangguan nawet się ucieszyłam, bo zapowiadało się na sagę rodzinną, a ten typ powieści bardzo lubię. Niestety po kilkudziesięciu stronach pojawia się w książce nowy narrator, którym jest syn Shangguan Lu - Shangguan Jintong i od tego momentu kolejne kartki przewracałam głównie dlatego, że obiecałam sobie doczytać do końca. Dopiero dzisiaj przeczytałam w Wikipedii fragment uzasadnienia przyznania Nobla. Mo Yan dostał tę nagrodę jako ten "który z halucynacyjnym realizmem łączy opowieści ludowe, historię i współczesność". Pewnie gdybym przeczytała to wcześnie, to dwa razy zastanowiłabym się czy warto sięgnąć po tę książkę. Bo cóż to znaczy "halucynacyjny realizm"? Z recenzji umieszczonych w internecie wynika, że niektórzy próbują przypiąć książce łatkę realizmu magicznego, ale to też nie jest to. Pewnie, że dużo rzeczy i zjawisk występujących w powieści jest mało prawdopodobne, ale nie dodaje to uroku, czy magi tej powieści, jest raczej irytujące. Weźmy na ten przykład samego bohatera. Jington opowiada staje się narratorem właściwie w momencie, kiedy wydaje pierwszy krzyk, ale to jeszcze w niczym nie przeszkadza. Jington ma obsesje na punkcie kobiecych piersi, dlatego między innymi do siódmego roku życia odmawia spożywania innego pożywienia jak mleko matki. Z książki wynika, że Jington miał wyrosnąć na bardzo przystojnego mężczyznę. Jak to jest możliwe, skoro był permanentnie niedożywiony (kobiece mleko po jakimś traci wartości odżywcze) i miał potwornie krzywy zgryz (przy takim sposobie odżywiania nie mogło być inaczej). Jest też scena, kiedy Lu razem ze swoją najstarszą córką pchają wózek z trójką małych dzieci. Pchają go trzy dni. Obie mają obwiązane, lotosowe stopy. Jest taka scena w książce Lisy See "Dziewczęta z Shangaju", kiedy siostry uciekają przed Japończykami i ładują matkę na wózek. Bowiem ich matka z połamanymi, lotosowymi stopami, nie mogłaby szybko, ani długo iść. Może scena ta miała pokazywać determinację, ale mimo wszystko nie jestem przekonana. Możecie powiedzieć, że się czepiam, ale ja się lubię "czepiać". Zresztą Mo Yan zafundował jednej rodzinie tyle tragedii i splotów okoliczności, że cała ta opowieść wydał mi się mało wiarygodna. Pewnie przez to nie potrafiłam też współczuć, ani nawet polubić żadnego z bohaterów (a jest ich cała masa). Pewnie krytyk literacki odnajdzie w tej powieści uniwersalne odbicie czegoś tam, ale ja nie potrafię. Na okładce wydawca umieścił cytat z zagranicznej recenzji "Proza wyrazista, czerpiąca humor z najtragiczniejszych źródeł". Gdzie ten humor ja się pytam? A sceny z chińskiej rewolucji też mną nie poruszyły. Może dlatego, że sąsiadowały z opisami kobiecych piersi, będących obsesją Jingtona. Nie wierzę prozie Mo Yan. Dałam trzy gwiazdki, bo nobliście nie wypada dać dwóch.