Francis Sandow jest nieśmiertelny, nosi imię bóstwa i dzięki temu ma moc tworzenia. To dopiero znaczy czuć się jak Bóg! Jest samotny, mieszka na odludnej planecie, żywiąc się resztkami wspomnień. Tak jest do dnia, kiedy dostaje wiadomość, a w niej zdjęcie kobiety którą kochał. Pojawia się jego stary wróg i Francis musi podjąć wyzwanie. Zanim podejmie się walki, Francis odwiedza najpierw swojego mistrza, przedstawiciela starej, niezwykle inteligentnej rasy, który wie wszystko o zemście. Sandow dociera na wyspę, na której ma się spotkać ze swoim wrogiem. Po drodze jednak wiele się zmienia i Sandow dochodzi do wnioski, że może walka na śmierć i życie nie zawsze jest konieczna. Może i to co napisałam nie brzmi najgorzej, ale książka nie zainteresowała mnie na tyle, żeby ją na dłużej zapamiętać. Niczym mnie nie zaskoczyła, niestety.