Bardziej kojarzę Irene Adler z amerykańskiej adaptacji filmowej, niż z oryginalnych opowiadań o Sherlocku Holmesie (za dawno czytałam). Zostało mi wyobrażenie Irene jako kobiety pięknej, tajemniczej, niezwykle bystrej i bezwzględnej. Irene miała być kobietą niezależną, działającą na granicy prawa, a nawet czasami miała pracować dla tej "ciemnej strony". Panna Adler z powieści Carole Nelson Douglas jest przede wszystkim... miła. Miła, uczynna, wielkoduszna. Czasami, faktycznie kradnie ciastka z cukierni, ale czy to wielkie przestępstwo? Brakowało mi tej filmowej Adler. I bardzo współczułam jej książkowej współlokatorce Nell Huxleigh. Nell była córką duchownego i często patrzyła na wybryki Irene z wyżyn swojej wpojonej moralności. Ale po za tym też była młodą kobietą, spragnioną uczucia i zainteresowania. Niestety bogata osobowość Adele zawsze pozostawiała ją w cieniu. Niesprawiedliwe, prawda?Jeżeli ktoś się nastawił na spotkanie z Sherlockiem Holmesem, to jest go niestety w książce jak na lekarstwo. Dosłownie pojawia się nagle i równie szybko znika, nie wnosząc za dużo do samej akcji